Kolumna p. Leona liczyła około 6 tys.
więźniów i rozpoczęła swój marsz śmierci 20 stycznia 1945 roku w Gliwicach.
Drogi, którymi przechodziła znaczył ślad krwi. Ciała bestialsko mordowanych,
rozstrzeliwanych i umierających z głodu, wycieńczenia i chorób więźniów
pozostawiano w przydrożnych rowach. Po 7 dniach kolumna dociera w okolice
Głuchołaz. Tak wspomina to p. Leon Foksiński – „ 27 stycznia
zaprowadzono nas do jakiegoś dworu gdzie po przeliczeniu noc spędziliśmy w
stodołach. A było nas wtedy bardzo mało, około 600 osób”. Dzień później pan
Leon podejmuje udaną próbę ucieczki.
Spotkanie w Głuchołazach
Pana Leona poznałem całkiem
przypadkowo dwa lata temu, latem 2005 roku na naszym rynku w Głuchołazach.
Pamiętam jak wtedy starszy pan trzymający w ręku aparat podszedł do mnie i poprosił
o zrobienie mu kilku zdjęć. I tak rozpoczęła się nasza przypadkowa
znajomość i przyjaźń, która trwa do dzisiaj. Spotykaliśmy się wielokrotnie
zarówno w Głuchołazach jak i w Bielsku gdzie obecnie mieszka pan Leon. Wiele mi
o sobie opowiadał. Urodził się 23 czerwca 1919 roku w Bestwinie koło Bielska. Tragiczne,
wojenne losy na zawsze związały go z naszym miastem. Jest jedynym żyjącym
świadkiem tamtych styczniowych wydarzeń z 1945 roku jakie miały miejsce w
Głuchołazach i okolicach. Przy każdej sposobności mówi. że tu w Głuchołazach
narodził się po raz drugi. Jednak wtedy w Głuchołazach nie zakończyła się jego
więzienna gehenna która trwała nadal…
Nowe nazwisko – 7208
Bramę z napisem „Arbeit macht frei”
przekraczał dwukrotnie. Pierwszy raz na początku listopada 1943 roku. Przed
zatrzymaniem pracował w hucie Bobrek. Stamtąd, z huty zostaje wywieziony
na roboty do Rzeszy. Ucieka z Brandenburga i powraca w rodzinne strony. Jest
poszukiwany przez niemiecką policję i ciągle się ukrywa. Zostaje aresztowany we
własnym domu. Po tygodniowym pobycie w areszcie w Bielsku zostaje odesłany do obozu
w Auschwitz. W obozie SS-mani prowadzą go najpierw do biura gdzie po załatwieniu
niezbędnych formalności otrzymuje swoje
nowe nazwisko – 7208 i od tej pory jest już tylko numerem. Następnie jak wspomina
pan Leon – „ przed łaźnią wszystkich nas rozebrano, ogolono, wysmarowano jakimś
śmierdzącym smarem i zagoniono do zimnej kąpieli. Później każdemu rzucono łachy
do przebrania. Był już wieczór kiedy poprowadzono nas do bloku. Po drodze widziałem jak inni więźniowie przewozili na dwukołowych
wózkach trupy. Przejął mnie ogromny strach”. Pan Leon trafił do bloku nr. 2
jako więzień wychowawczy. Opowiadał dalej -
„ gdy położyłem się na pryczy to
od razu dostałem zimnych dreszczy. Tak mną trzepało, że inny, zbudzony więzień spytał mnie
czy czasami nie mam ataku padaczki.
Zaprowadzono mnie na izbę chorych do lekarza. Ten jak zobaczył, że na
termometrze jest ponad 40 stopni to niedowierzał i kazał mi włożyć dwa
termometry pod pachy. Oba pokazały taką samą, wysoką gorączkę i dopiero wtedy dostałem
proszki i zostałem odesłany na blok. Już na pryczy zacząłem się mocno pocić. Byłem
cały mokry. Osłabłem i zasnąłem. Około północy zbudziła wszystkich syrena
alarmowa i przez kolejne 4 godziny wszyscy staliśmy na placu apelowym”.
Tak wyglądał pierwszy dzień spędzony w Oświęcimiu. Przebywał tam jeszcze 17
tygodni pracując w cementowni – komando nr. 15 i komando nr. 132. W czasie
pracy spotykał się ze swoim bratem Rudolfem, który był pracownikiem firmowym w
tym zakładzie. Brat przemycał mu żywność, leki i ubrania ale przede wszystkim
podtrzymywał go na duchu.
„Praca czyni wolnym” – po raz drugi
Początkiem marca 1944 roku pan
Leon zostaje zwolniony z obozu w Auschwitz i dostaje nakaz pracy w hucie
Bobrek. Była to bardzo ciężka praca przeznaczona jak mówi tylko dla
obcokrajowców. Po zatargu z niemieckim majstrem w obronie pewnej więźniarki,
obawiając się aresztowania ucieka z huty. Przez jakiś czas ukrywa się u państwa
Kołaczków z Hutki, później wraca w rodzinne strony, gdzie ma dużo rodziny,
znajomych i krewnych. Nocuje przeważnie w stodołach, lesie i kopkach siana.
Przypuszcza, że jego dom jest obserwowany. Pewnej nocy u siebie w domu
zmieniając ubranie zostaje osaczony i aresztowany. Gestapowcy dowożą go do
Oświęcimia. W obozie czekając przed biurem na swoich konwojentów spodziewa się
najgorszego. Bardzo się boi. Myślami powraca do listopada 1943 roku, kiedy
dokładnie w tym samym miejscu „zmieniono” go na numer. Ku swemu zdziwieniu eskortujący
go gestapowcy opuszczający biuro zabierając go ze sobą. Razem opuszczają teren
obozu. Pan Leon ostatni raz widzi
pozostawiony za plecami złowieszczy napis „Arbeit macht frei”. Już nigdy
tu nie wróci.
Marsz Śmierci
Dopiero w pociągu dowiaduje się że
jedzie do więzienia gestapo w Mysłowicach. Tam jest przetrzymywany do września
1944 roku. Następnie jest przekazany do
innego więzienia gestapo tym razem w Bytomiu. Tam w czasie przesłuchań jest
bity i torturowany. Zapada wyrok – obóz Gross-Rosen. W celi czeka już tylko na
transport. Ale niespodziewanie 20 stycznia 1945 roku około południa wszystkich
więźniów wyprowadzono na plac. Panował niesamowity popłoch. Każdemu dano po pół
bochenka chleba i autobusami przewieziono do Gliwic. Na stacji towarowej
spędzili mroźną noc. Rano dołączono ich do więźniów z Auschwitz. Na zbiórce
oficer SS zakomunikował wszystkim, że Rosjanie posuwają się na zachód a oni
mają rozkaz ich przed nimi ochronić. Dodał także, że każde przewinienie będzie
karane śmiercią. Następnie załadowano po 100 więźniów do jednej węglarki. Od
kolejarzy dowiedział się ze przygotowano 60 takich węglarek. Po ujechaniu
kilkudziesięciu kilometrów pociąg zatrzymano. Stał na jakiejś małej stacji cały
dzień i całą noc a stłoczonych w wagonach ludzi nie wypuszczono, nie dano im
nic do jedzenia i do picia. Na dworze panował siarczysty mróz. Na drugi dzień
kiedy SS-mani wygonili wszystkich z wagonów. Wtedy dopiero zobaczył, że stoją
na stacji Rzędówka. Niemcy wpadli w furię zaczęli strzelać. Teren dworca
zasłany został trupami. Żywych popędzili kilka kilometrów dalej i tam kazano im
biegać po wyznaczonej trasie a oprawcy z SS strzelali do nich ze wszystkich
stron. To był przerażający widok. Potworna zbrodnia. Pan Leon twierdzi, że w
tych masakrach w drugim dniu marszu śmierci zginęło około 2 tysięcy więźniów.
Przez następne dni kolumna przechodzi przez Księżenice, Kamień, Nędzę,
Racibórz, Baborów. W Baborowie pan Leon spotkał pracującego u bauera kolegę z
Bestwiny, Władka Hamerlaka. Zdążył powiedzieć mu tylko aby powiadomił jego
matkę, że jeszcze żyje. W rejonie Głubczyc maszerujące kolumny żywych trupów obserwował
Rudolf Hoess komendant obozu Auschwitz. Jak później zeznawał przed sądem próbował
się jeszcze dostać do obozu - „ po to by sprawdzić czy wszystko co
ważne zostało dokładnie zniszczone” – mat. „Śladem Krwi” Jana Delowicza. Dalej
trasa prowadziła przez Osoblahę, Krzyżkowice, Prudnik, Wierzbiec, Charbielin do
Głuchołaz. Trasę tego męczeńskiego marszu znaczyły porzucane ciała więźniów a w
każdej niemal miejscowości pozostawione były miejsca zbiorowych mordów.
Głuchołazy – masakra w Konradowie
27 stycznia wieczorem grupa około 600 skrajnie
wyczerpanych więźniów zatrzymuje się na nocleg w Konradowie koło Głuchołaz w
nieistniejącym już folwarku /zabudowania po lewej stronie drogi przejścia
granicznego Konradów - Zlate Hory/. Ani więźniowie ani eskortujący ich SS-mani
nie wiedzą że w tym dniu został wyzwolony obóz koncentracyjny w Oświęcimiu. Czy
gdyby wiedzieli nie doszłoby do masakry jaka miała miejsce następnego dnia? Nie
wiadomo. Rankiem 28 stycznia niemieccy
strażnicy stwierdzili, że brakuje 2 więźniów. Zaczęli przeszukiwać stodołę i po
kilkunastu minutach wyprowadzili z niej dwóch zmasakrowanych więźniów, których
rozstrzelali na placu, zabijając przypadkowo dwóch pracowników gospodarstwa,
którzy obserwowali te wydarzenia skryci za drewnianymi wrotami stodoły.
Następnie wśród więźniów przeprowadzono rewizję i poddano ich selekcji.
Oddzielono tych co np. mieli przy sobie łyżkę lub byli niezdolni do dalszego marszu.
Było ich 138 nieszczęśników. Każdemu z nich oberkapo z Auschwitz pluł w twarz i
nakreślał na czole czerwony krzyż. Następnie wyprowadzono ich za zabudowania i
tam rozstrzelano. Pan Leon w sprawie tej zbrodni zeznawał jako świadek w
prokuraturze Rejonowej w Bielski w roku 1975. Nie wie jednak do dzisiaj gdzie
pogrzebano ciała pomordowanych więźniów ponieważ Niemcy zaraz po egzekucji
popędzili ich w kierunku Głuchołaz. W Głuchołazach miał zamiar uciec z kolumny
ale jak wspomina zabrakło mu odwagi a na dodatek dostał do
ciągnięcia sanki SS-mana załadowane jego bronią amunicją i rzeczami osobistymi.
W mieście zatrzymali się przed piekarnią i prawie 5 godzin czekali
na wypiek chleba. W tym czasie jeden z SS-manów przyprowadził do kolumny
więźnia w pasiaku narodowości żydowskiej. Jemu już chleba nie dali i po
południu ruszyli w dalszą drogę. Szli z Głuchołaz w kierunku Mikulovic. Przed
Kolnovicami SS-man przywołał do siebie tego żyda i strzelił mu dwa razy w
głowę. Jednak ten zalany krwią szedł dalej. Zdziwiony SS-man wołał innych
żołnierzy eskorty aby to zobaczyli. Później po przejściu około 200 dobito go i
pozostawiono na drodze.
Ucieczka i powrót do Głuchołaz
Wieczorem doszli do małej osady
Vysuta nieopodal Gierałcic. Tam rozlokowano więźniów w starej stodole i okolicznym sadzie. W nocy
pan Leon wraz z innym więźniem uciekają. Wracają tą samą droga którą przyszli.
W Mikulovicach głodni i zmarznięci decydują się wejść do jednego z domów
prosząc o pomoc. Drzwi otwiera im wysoki mężczyzna w mundurze. Są wystraszeni,
ale ten zaprasza ich do środka. W środku czuć przyjemny zapach pieczonego
mięsa. Trafili na świniobicie. Zostają nakarmieni a żona wojskowego proponuje
im nocleg w pokoju. Odmawiają mówiąc, że są zawszeni i brudni i wolą się
przespać w stodole. Dostają jakieś kożuchy i koce i udają się do stodoły na
nocleg. Wcześnie rano uciekają i już osobno ruszają w dalszą drogę. Pan Leon
powraca do Głuchołaz. W pobliżu dworca kolejowego
nieopodal wiaduktu wpada na patrol żandarmerii. Patrol doprowadza go do
siedziby gestapo, mieszczącej się na Głuchołaskim rynku /obecnie budynki Rynek
1-2-3 /. Tam jest przesłuchiwany przez gestapowców w czarnych mundurach ze
swastyką na rękawach. Po kilku godzinach przesłuchań kierują pana Leona do
pracy na cmentarzu. Przez kilka dni kopie dużą mogiłę w której 2 lutego składa
ciała 11 więźniów w pasiakach przywiezionych na cmentarz. Zwłoki zakopuje w
prawej części grobu, lewą pozostawiając pustą. Obecnie w grobie spoczywają
zwłoki 16 bezimiennych więźniów, ofiar tego tragicznego marszu. Przez
następnych kilka dni pan Leon pracuje przy ewakuacji zakładu produkującego
części lotnicze. Zakład ten znajdował się w pobliżu dworca i cmentarza.
Następnie wraz z pozostałymi robotnikami zostaje wywieziony z całą ewakuowaną
fabryką do Rzeszy a konkretnie do Bremy. Tam robotnicy powiadamiają Niemców o
więziennej, przeszłości pana Leona i jego ucieczce z obozu koncentracyjnego.
Jednak w porę ostrzeżony – ucieka. Dociera w okolice Hamburga i tam aż do
wyzwolenia przez Anglików w dniu 21 kwietnia 1945 roku pracuje na roli.
Wyzwolenie w Niemczech i więzienie w PRL-u
Dopiero w grudniu 1945 roku powraca do
Polski do rodzinnej Bestwiny. Jest ciężko, wszystkiego brakuje, panuje głód. W
czerwcu 1946 roku zostaje zatrzymany przez Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Białej jako
podejrzany o współpracę z NSZ. Bez wyroku jest wieziony do 30 stycznia 1947
roku. W więzieniu spędza 219 dni. W trakcie przesłuchań miał łamane palce, był
bity po głowie, miał połamane żebra. Ślady tych ubeckich represji widoczne są
do dzisiaj.
Skandaliczne wyroki sądów w imieniu Rzeczypospolitej
20 lutego 2003 roku „podobno” już w „wolnej Polsce”
pan Foksiński złożył pozew o ustalenie i zapłatę odszkodowania za bezprawne
uwięzienie przez PRL-owski Urząd Bezpieczeństwa. Wyroki sądów naszej nowej
Rzeczypospolitej są żenujące i wołają o pomstę do nieba. Przekonał się o tym
pan Leon. Przykłady: wyrok NSA w Katowicach z listopada 2002 roku – „oddala
skargę”, wyrok Sądu Okręgowego w Bielsku z listopada 2003 roku – „oddala
wniosek”, wyrok Sądu Apelacyjnego w Katowicach z 2004 roku – „utrzymuje w mocy
zaskarżony wyrok uznając apelację za oczywiście bezzasadną”. Natomiast Rzecznik
Praw Obywatelskich twierdzi cyt. „ że brak podstaw do kasacji powoduje nie
wniesienie tej sprawy na korzyść pana Foksińskiego” i tym samym aprobuje wyroki
poprzednich instancji, twierdząc, że pan Foksiński powinien swój pozew złożyć
najpóźniej do roku czasu od wyjścia z więzienia, czyli do dnia 30 stycznia 1948
roku. Gratuluję takiemu rzecznikowi poczucia humoru i arogancji. Trzeba
być kompletnym idiotą a za takiego uważam Andrzeja Zolla Rzecznika Praw
Obywatelskich, który nie zdawał sobie chyba sprawy z tego co pisze w
uzasadnieniu sprawy i co oznaczałoby złożenie wniosku w tamtym czasie do
ówczesnych komunistycznych władz. Wiązało by się to z kolejnymi, represjami
pana Leona ze strony PRL-owskiej bezpieki. Czyżby rzecznik o tym nie wiedział a
może był towarzyszem działającym w tamtym czasie w tym aparacie
ucisku. Pan Leon ma już 88 lat, doświadczył w swoim życiu wiele. Nie
wierzy w polskie prawo i polski wymiar sprawiedliwości. Tu nadal peerelowscy
bandyci, mordercy i oprawcy są wolni, bezkarni i czują się bezpiecznie w
przeciwieństwie do tych prawdziwych Polaków, patriotów i bohaterów. Od roku
2002 pan Leon stara się o dogłębne zbadanie przez Instytut Pamięci Narodowej
oraz Oddziałową Komisję Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu we
Wrocławiu o ustalenie miejsca pochowku pomordowanych przez nazistowskich
oprawców w dniu 28 stycznia 1945 roku w Konradowie 142 osób. Pragnie aby to
miejsce upamiętniała choćby niewielka kamienna tablica.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz